Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dzień ten był dla Jakóba ze wszech miar ciężkim... przysłano po niego ze Śto. Jurskiéj ulicy oznajmując o bardzo niebezpiecznym stanie choréj; pospieszył, ale po to tylko aby zastać płaczące dziecię, sierotę... Lija nie żyła.
Nieszczęśliwa istota zostawała na jego opiece, nie było jéj powierzyć komu, niepodobna opuścić, naturalnie Jakób się zwrócił z prośbą do matki.
Za pierwszém słowem które wyrzekł, zarumieniła się skłopotana staruszka, przykro jéj było posądzać syna, a mimowolnie nastręczało się podejrzenie.
Oszczędzając jéj téj chwili niepewności i obawy, Jakób poprzysiągł najuroczyściéj że dziecię było mu obcém zupełnie. Stara uwierzyła ale mimo to okazywała jakiś wstręt i obawę.
— Ja ci wierzę, odezwała się, ale czy mnie uwierzą drudzy gdy to dziecię zobaczą? czy nie