Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jakób wszedł niespokojny przez drzwi otwarte, spojrzał tylko i wśród pokoju stojącą a rozglądającą się do koła ciekawie, postrzegł swą matkę staruszkę w dawnym stroju polskich żydówek, w perłach, żałóżce, z medalem złotym na piersi, w skromnéj czarnéj na wierzchu narzutce.
Jednym rzutem oka odgadł ją raczéj niż poznał, krzyknął z radości i rzucił się do nóg jéj całując po rękach.
Stara trochę się zrazu ulękła, a mocno była wzruszoną... zabrakło jéj słów... poczęła tylko płakać... To piękne mieszkanie, ten dostatek, ta elegancya otaczająca jéj dziecię, które znajdowała tak dziwnie zmienioném, piękném, młodém, jasném, pańskiem — onieśmieliły ją.
Przyjęcie pełne uszanowania rozczuliło staruszkę i całując w głowę syna zaczęła coraz rzewniéj zachodząc się płakać... i jęczeć.
Jakób wybiegł aby jéj przynieść sam szklankę wody, posadził wprzód troskliwie na kanapie i wybiegł tak żywo, że służący który ciekawie zaglądał do salonu przez dziurkę od klucza, ledwie miał czas kilka kroków się cofnąć.
Biedny lokaj uderzył się z desperacyi po bokach.
— Otoż masz, rzekł w duchu sam do siebie,