Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Będąc na łasce opiekuna musiałem oddać się praktyce życia po jego myśli i słuchać jego rozkazów; nauka ciągnęła mnie ale się jéj poświęcić wyłączniéj, swobodnie nie miałem prawa. Była mowa o wyprawieniu mnie za granicę dla dokończenia fachowego wychowania i zajęcia biurowego u jednego z korrespondentów naszego domu, jam wzdychał żeby módz podróżować swobodnie, uczyć się i badać, ale pomyśleć o tém nawet nie śmiałem.
Uważałem to i uważam za skazówkę z góry, że mnie Pan Bóg cudem uwolnił z więzów i pozwolił bym się oddał temu, ku czemu powołanym się czułem. Jednego dnia, w kilka dni po ślubie Tildy, gdym pracował nad sobą aby tęsknicy i niepokoju mego nie dać poznać, w niezwykłéj godzinie odebrałem od opiekuna bilecik, wzywający mnie natychmiast do niego.
Sądziłem, że niespodziewany wypadł interes, gdy wszedłszy znalazłem go chodzącego z dosyć kwaśną miną po pokoju. Popatrzył mi w oczy.
— Czy już wiesz? zapytał.
— Ja? o niczém, zdaje mi się, nowém nie jestem uwiadomiony.
— No, to ci pierwszy powinszuję... choć może dla ciebie nie ma czego. Daleki wasz krewny Mo-