jak niebo do ziemi, a raczéj jak ziemia do nieba do tamtéj niepodobna.
— A no! więc i mężczyzna znów, chyba nie on... ale inny ktoś...
— Mężczyzna to niezawodnie on, rzekł Iwaś.
— I jest ich tylko dwoje? spytał niedowierzająco Jakób.
— A dwoje, i zdają się rozmiłowani w sobie tymczasem jak para gołębi. Panna czy pani zajada brzoskwinie i rzuca mu w twarz pestkami, śmieje się i śpiewa aż ją tu słychać.
Jakób potrząsnął głową.
— Idę, rzekł wstając, bo jestem pewny, że to ci się coś przywidzieć musiało... jakaś omyłka... inni ludzie...
Poszli oba, ale o kilka kroków Jakób wpatrzywszy się w twarz mężczyzny zatrzymał się znowu, poznał Henryka, nie było najmniejszéj wątpliwości że to był on... tylko w istocie, nie wiadomo z kim... z kimś wyglądającym bardzo na baletnicę teatru Carlo Felice.
Już się miał Jakób cofnąć po tym rekonesansie, gdy Henryk Segel zobaczywszy go, sam pierwszy wesoło pozdrowił i zbliżył się ku niemu.
— A! to ty! zawołał śmiejąc się, łapiesz mnie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/43
Wygląd
Ta strona została skorygowana.