Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mówią Polacy o cyganie że się dał dla kompanii obwiesić, tak daleko, sądzę, my nawet dla największéj przyjaźni nie zajdziemy i zajść nie jesteśmy obowiązani. Nie sprzeciwiam się ofierze szlachetnéj, ale piszę się przeciwko ofiarom bezużytecznym.
— I ja z wami, dorzucił Jakób, pozostaje tylko dowieść, czy są ofiary bezużyteczne, czy to co się ma prawo zwać ofiarą może kiedy spełznąć daremnie? Ofiara ma w sobie moc i siłę, które rodzą zawsze owoce... prędzéj czy późniéj.
— Wpadasz w mistycyzm, szepnął Symon, tą drogą dojedziemy do kabały... a ja się na niéj nie rozumiem. Zdaje mi się że rozprawy skończone, bo rezultat zwykły... zero... otrzymaliśmy.
— Za pozwoleniem, przerwał Mann, nic nie wiemy, hę? powiedzieliście, otoż tu sęk, w tém wina. Jak to, żebyśmy my nie wiedzieli co się dzieje? do czego idzie?... Najpierwsza rzecz, potrzeba tam wpuścić kogoś, rozumiecie, coby rzeczy zbadał i objaśnił. Tak każe rozum i prosta ostrożność... idź ty Jakóbie!
— O! przepraszam, zawołał Jakób, w żadne spiski się nie wdam, szpiegiem, nawet dla swoich nie będę.