Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

człowiek to postrzegł, pierwszy raz myśl ta, że ona go kochać może, jak piorunem go raziła. Uczucie to było dlań wyrzutem, podsycił je swoją nieroztropnością!! winien był zbrodni!! Cała szkarada postępowania lekkomyślnego stanęła mu w oczach, porwał się z miejsca przerażony, wylękły.
To żywe jego pochwycenie się mogło być różnie tłumaczonem. Muza dłużéj sceny sedukcyi przeciągnąć już nie chciała... rada była z tego co zaszło, milczenie jego mówiło wiele, wiązało go prawie.
— Idź pan, idź! zawołała żywo, jestem chora, nie wiem co mi jest... głowa mi pęka... sama siebie nie poznaję...
Jakób zawahał się jeszcze, spojrzał na piękną jéj twarz zbladłą ze wzruszenia, drżącą jakiémś uczuciem namiętném, i powoli — skłoniwszy się z uszanowaniem odszedł. — Ledwie drzwi się za nim zamknęły, pocichu wsunęła się matka.
— A coż? spytała.
— A! straszliwie głupi! ruszając ramionami i ziewając odparła Emma... a! jakiż głupi!
— Ja się boję czy nie za rozumny! potrząsając głową szepnęła Wtorkowska.