Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w swych domysłach mylą... Zrobiło jéj się przykro — źle mówię — rozgniewała się na siebie i na niego... ale im trudniéj było Jakóba rozpłomienić ku sobie, natchnąć go miłością jakiegokolwiekbądź rodzaju byle gwałtowną, tém cel ten chciwszą była osiągnąć.
— A! to dobrze! to dobrze! odezwała się zmieniając głos i kryjąc uczucia, pan nie wiesz co się działo ze mną! Patrz pan jak jestem zmieniona! Wszak znać po mnie tę przeżytą godzinę niepokoju i śmiertelnéj gorączki... o pana! szepnęła ledwie dosłyszanym głosem.
— A! pani, odpowiedział Jakób — czyżem ja na to zasłużył?
— Nie, nie zasłużyłeś pan na to — dodała szybko zawsze zniżonym głosem — pan jesteś dla mnie tak zimny — pan nie widzisz nawet tych uczuć jakie obudzasz...
I jakby mimowolnie za wiele wypowiedziała, zawstydzona, spuściwszy oczy zamilkła.
Jakób był przejęty; mimowolnie żal mu się jéj jakoś zrobiło, schylił się milczący i pocałował ją w rękę, Muza cała zadrżała, wstrzęsła się jakby gorącem żelazem dotknięta, pochyliła na kanapę i zakryła oczy. — Podnosząc głowę zmięszany młody