Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jakkolwiek nie mam żadnego prawa, prócz tego jakie mi daje szczera przyjaźń moja — nie rzucaj się w tę grę niebezpieczną... zaklinam!
Patrzała mu w oczy, Jakób był zupełnie spokojny, cały rachunek chybiony.
— Cała drżę, dodała — drżę myśląc o panu! Ja tak jestem dziecinną! Daruj mi pan, nie tłumacz tego na złe — mam serce siostry dla niego.
I ścisnęła go powtórnie za rękę.
— Stokrotnie pani dziękuję, rzekł Jakob uśmiechając się łagodnie — ale daję pani słowo, że do niczego nie należałem, nie należę.
— Ale gdzież pan dziś byłeś tak długo, tak późno?
— Najosobliwszym trafem wstrzymał mnie jeden znajomy rozmową.
Muza potrząsła głową.
— O! pan mnie nie oszukasz!
I ujęła go za obie ręce tak że czuł bicie jéj krwi, jéj oddech na swéj twarzy, a oczy czarne zdawały się wpalać w głąb duszy.
— Panie Jakóbie — to się nie godzi! Ja się nie bez przyczyny lękam o pana!
— Powtórnie pani słowo daję, że się nie mięszam do niczego.