Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wania i w chwilach nawet zapału dziwnego pomiarkowania pełen.
Były może godziny w których ta postać urocza, dysząca pozorną jakąś namiętnością, przypominająca bacchantkę, czyniła na nim mimowolne wrażenie — ale panem siebie zostawał zawsze, a miłość ku Tildzie była dlań tarczą broniącą od wszelkiéj nawet śmielszéj myśli.
Dobrze z północy już kartkę tę oddał mu służący, dodając że nań na dole czekają; Jakób się zawahał, ale domyślając się naturalnie że w tém być musi jakiś interes tych pań nagły, zejść musiał.
Nie jesteśmy w stanie zapewnić czy to spotkanie całe z góry nie było ułożone. W salonie zastał Muzę przebraną w lekkim wieczornym przyodziewku niezmiernie skromnym, z włosami gładko uczesanemi, z ogromnym włosów warkoczem od niechcenia skręconym, z nieco przypadkiem odsłonionemi ramiony — trzymała w ręku chusteczkę jakby do projektowanego płaczu przygotowaną.
Ujrzawszy go powstała nagle, żywo i pospiesznie wyszła na przeciw.
— Panie Jakóbie, zawołała chwytając go za rękę — cóż się to dzieje? gdzie pan byłeś? Pan się pewnie mięszasz do tego! — a! zaklinam pana!