Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nić, mówił daléj pierwszy — jako baczny gospodarz opatrzyłem tylko rolę do posiewu, badałem ją... Treść mych postrzeżeń już ci po części wiadoma; ale mi się one objawiły z taką rozmaitością form, że jéj nie potrafię objąć całéj w kilku słowach. Około tych głównych dwóch typów, mojego krewnego i jego przyjaciela Manna, kręciło się tysiącego mniéj więcéj różnych, choć w głównych rysach do nich podobnych.
Zaraz po mych odwiedzinach u pana Mann, zapytał mnie ciekawie o niego opiekun, zapewne z wrażenia mego o tym człowieku, którego znał doskonale, chcąc sądzić nie tak o nim jak raczéj o mnie. Byłeś u Manna?
— Byłem, odrzekłem krótko i sucho.
Spojrzał badająco na mnie.
— I cóż? jakże go znajdujesz? dodał.
Uśmiechnąłem się. — Znalazłem go, rzekłem, tak zajętym, że nie bardzom się do niego mógł przybliżyć.
Opiekun znowu popatrzył na mnie bystro i ze zwykłą sobie trafnością odgadł wrażenie.
— Cóż? spytał, czy cię źle przyjął? zimno?
— Ale nie... był zajęty...
— Nie uważaj na to, rzekł żywo — to gbur...