Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— ale cóż począć było, kiedy ani nikt inny, ani nic innego znaleść się nie mogło?
— A jak, broń Boże i to chybi... mówiła w duchu, tośmy przepadli.
Muza zwykle śmiejąc się pocieszała ją, że to nie będzie Waterloo ale Austerlitz.
Muza nie mogła podobno pokochać nikogo, nie zakochała się téż i w Jakóbie. Dla niéj był on nudny, udawała dlań uwielbienie, ale ziewała całą duszą gdy się zbliżał. Z Henrykiem była w swoim żywiole, poufalszą; rozumieli się lepiéj.
Dogadzając téj udanéj pasyi panny Emmy, Jakób zapalił się do myśli urządzenia odczytów żydowskich. W początku na nie nawet domu znaleść było trudno; myśl wszakże rzucona zdawała mu się przecudną, pochwycił ją z zapałem, nie przewidując że urzeczywistnienie napotka niezwyciężone trudności. Nikt w domu swoim odczytów tych mieć sobie nie życzył — obawiano śmieszności; lękano téj barwy żydowskiéj jaką one nadać mogły domowi w którymby się odbywały. Każdy pochwalał, ale u tego było miejsca mało, tam ktoś chory, tu dnia wybrać ciężko. Ledwie nie ledwie Bartold się zgodził aby w jego mało uczęszczanym domu urządzić te wieczory izraelskie