Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie wiem, obawiam się.
— To zły znak. Mówią że wszyscy co się na przykład cholery lub tyfusu obawiają, chorują na nie. Jest to przeczucie. Nie prawdaż że Jakób...
— O! dajże mi pan pokój z tym filozofem.
— Gorzéj niż filozof, jest to mistyk i pietysta.
Muza milcząc zwróciła nań oczy.
— To istotnie dziś ciekawe, zróbże pan żebym z nim pomówić i bliżéj go poznać mogła... jest tak dziki...
— O! czegożbym nie uczynił dla pani, zawołał wszystko odgadujący Henryk, przyprowadzę go i oddam pieds et poings liés.
A ciszéj dodał:
— Ale proszę pani, nie prawdaż że gdy się jednę, pierwszą, ciężką miłość przechoruje na seryo, to potem się nią może już bawić bez niebezpieczeństwa?
— Nie rozumiem! odparła Muza sucho — ale oczy które w niego wlepiła mówiły cale co innego.
Nie było porozumienia, jednak się jakoś pojmowali.
— Chcesz się wydać za mąż, mówił w duchu Henryk, dobrze, mogę ci posłużyć... ale na świecie