Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ści... musimy postępować ostrożnie, bacznie, z wyrachowaniem... z godnością....
— Niech mama będzie spokojną... ja choć go bardzo dawno nie widziałam... znam go na wylot... pamiętam doskonale, i mam, nie pochlebiając sobie, szepnęła Muza, instynkt wielki.... — Nie zagram z fałszywego tonu....
— Czekajże, przerwała matka niespokojna, z nim uchowaj Boże być zanadto brillante, za wesołą, za dowcipną, potrzeba powagi, skromności, poezyi... poezyi, ty wiesz... ideału!...
— Wie mama, ja doszłam że on się kochał.
— On, w kim?
— W Tildzie!... albo ona w nim... to wszystko jedno, coś było między nimi.... Nie wiem jeszcze czy to wywietrzało.
— Ale tyle lat! ona bez czasu zwiędła, zbrzydła, zamężna! co to nam ma szkodzić. Owszem to tylko dowód, że się zakochać może, a wiesz, dziś ci obrzydliwi mężczyzni, to wszystko chodzące lody. Żaden się nie zachwyci taką jak ty czarodziejką, te lorety! ten demie-monde pochłonął ich.
— Moja mamo, odparła Muza, oni lgną wszyscy, ja to wiem nąjlepiéj, ale sama myśl ożenienia ich odstrasza.... To w duchu wieku....