Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mna blondynka z oczyma czarnemi, biała jak śnieg, rysy miała marmurowe, wejrzenie pełne niezgłębionych eluzyńskich tajemnic, usta które mówiły co chciały i jak chciały. Sztuka zwodnictwa niewieściego do wyższego stopnia w nikim może posuniętą nie została jak w téj kobiecie, która od dziecka już kokietką, od pieluch komedyantką była. Matka, osoba pełna przymiotów światowych, znająca wagę tego co człowieka uzewnętrznia, jeśli się tak wyrazić godzi, chowała ją na artystkę; sama nią będąc w najwyższym stopniu... Do złudzenia umiała udawać literatkę, choć prawie nic nie czytała, muzyki lubowniczkę choć na muzyce nie znała się wcale, kobietę większego świata, choć ten świat widywała tylko w negliżu u wód i w kilku salonach podejrzanéj dystynkcji. Nareście wybornie grała rolę bogatéj i elegantki, choć była ubogą i z natury powiedzieliśmy pluchą, gdyby wyraz nie był za brudny. Rachujmy więc że się tego nie powiedziało.
Pod okiem takiéj matki, czułéj o przyszłość, wychowana Emusia, którą potém dla oryginalności nazywano Musią a naostatku Muzą, zaczęła naukę od francuzczyzny, téj mowy eleganckiego świata, od gamm na fortepianie i lekkich solfe-