Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szała się Tilda, spoglądając czarnemi oczyma na zmięszanego Jakóba, trzeba pana koniecznie ożenić.
— I pani chcesz więc do tego spisku należeć? spytał smutnie Jakób.
— Tak, bo chcę żebyś pan był spokojny i szczęśliwy....
— Doskonałe lekarstwo! szepnął Symon.
— Pozwólcie mi zostać jak jestem....
— Tak! tak! dajcie mu asaństwo pokój, dokończył Symon, zrobi się to i bez was, niech-no się matki dowiedzą, panny rozpatrzą, dadzą mu one rady bez pomocy niczyjéj.... To nie nasza rzecz, gotów późniéj proces wytoczyć nam, broń Boże jakiego nieszczęścia, o ubytki... lub o przybytki, dodał ciszéj.
Jakób był bohaterem dnia, rozpytywano go, badano: mógłby się był domyślać, gdyby w naturze jego było więcéj podejrzliwości, że go chciano wybadać i poznać lepiéj. To ten, to ów zadawał mu pytania, jakby pragnął wyświecić jego sposób myślenia w różnych przedmiotach.
Mann przy deserze, który był niemniéj wspaniały od całego obiadu, odezwał się do Jakóba.
— No, cóż teraz myślisz robić?
— Zdaje mi się żem to już mówił, chcę się