Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dokazał czego pragnął, bom się przy mojém ubóstwie, nicości, małości, uczuł wielkim poczuciem własnéj godności i politowanie miałem tylko dla niego. Nie obraziłem się nawet i nie pogniewałem, w duszy spokojnie przypatrując się téj niezręcznéj dumie dorobkowicza. Od pierwszego słowa zaczął mi dawać nauki i przestrogi, do których jakoś dziwnie mięszały się przypomnienia to znakomitości izraelskich, to dygnitarzy krajowych, to osób wysokiego dworu z któremi żył w poufałych stosunkach.
Co mnie to obchodzić mogło?
Chciał koniecznie olśnić... dla mnie były to pstrocizny nie blaski. Przy rannym surducie spostrzegłem trzy orderowe wstążeczki....
— Młodzieńcze, rzekł do mnie, bardzo się cieszę, że ten poczciwy mój przyjaciel podał ci rękę, uczyńże mu pociechę swą pracą, a narodowi naszemu chlubę. Pomożemy ci wszyscy, ale się potrzeba tego stać godnym.
Wśród rozmowy, przez ciąg któréj patrzał nieprzerwanie w okno nie racząc nawet obejrzeć się na mnie, wyszła bardzo ładna panienka, strojna, z przymrużonemi oczkami, jakby tylko obejrzeć mnie chciała, zbliżyła się do ojca, położyła mu