Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzo ją lubię, ona mi słodzi, zajmuje, pożera dnie... Ale, ale muzyka mówi do jakiejś nieokreślonéj, dusznéj strony człowieka, karmi tylko jakąś jedną komórkę serca, jego — nie zaspokaja.
— Więc książka...
— Tak, odpowiedziała po cichu, książka ma znowu tę wadę, że zanadto świat nam i życie odtwarza, przypomina, szczególniéj książka jaką my czytujemy, powieść, romans, dramat, poezya.
— Więc coś oderwańszego, poważniejszego! rzekł Jakób.
— Próbuję, rzekła Tilda patrząc mu w oczy — i próbować będę, ale dosyć już o mnie... Powiedzże mi co pan... ty... Jakóbie... o sobie? Z czém powracasz? co zamyślasz?
— Powracam z głową i sercem przepełnioném, odezwał się Jakób, daleko bardziéj żydem niż wyjechałem może; wracam z marzeniami reform, pracy, poświęceń się dla narodu mojego... jestem aż zuchwały w mych planach, choruję na Bar Majmona... Tyle jest do uczynienia! tyle! tyle!
— Sądzisz? spytała po cichu siadając i wskazując mu miejsce przy sobie — sądzisz pan... sądzisz Jakóbie, poprawiła się — że są jeszcze żydzi, i że z tego rozkładającego się narodu który