Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

za silną... ją zobaczyć!! Obowiązek kazał unikać, serce zmuszało szukać — na ten raz uległ słabości — Henryk był tém natarczywszy że postrzegł wahanie się; porwał go pod rękę i powiodł gwałtem z sobą, wesół, roztargniony, do niepoznania gadatliwy.
— Nie rozpatrzyłeś się jeszcze w Warszawie? rzekł — ja ogromne znalazłem zmiany.
— Ja je czuję, odpowiedział Jakób, ale sobie jeszcze wytłumaczyć nie umiem.
— Zmiany są ogromne, prąd w umysłach taki, że mu się oprzeć nie będzie podobna — rewolucya śmierdzi w powietrzu...
— Niech nas Bóg od niéj uchowa!
— Zdaje się nieuchronna, lub ja się już na niczém nie znam... proch czuć... Dla nas, dodał cicho pan Henryk sciskając go za rękę — to nic złego. Naturalnie ofiary będą, trzeba się umieć wyśliznąć, aby nas koła téj wielkiéj machiny druzgoczącéj wszystko nie pochwyciły — ale ostatecznie to dla nas wygrana — ktokolwiek z nich wygra...
— Jakto? spytał Jakób, nie rozumiem.
— Zyskamy najzupełniejsze uobywatelenie od jednéj czy od drugiéj strony, to niechybna. — Po-