Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mieniono ich dobrymi, bardzo dobrymi ludźmi; szczególniéj przy kieliszku i w wesołém gronie... Dobroć zawisła na tém by im wszystko uchodziło bezkarnie... a oni za to puszczali płazem winy bliźniego.
Tą dobrocią poczciwych i kochanych współbraci, ziomków, towarzyszów, przyjaciół, społeczność powoli rujnowała się moralnie... Napaść na nadużycie było to targnąć się na uświęconą poczciwość, na uzyskaną popularność, na uznaną cnotę...
Daruj mi ten ustęp, rzekł Jakób, ale z pomiędzy wielkich i sławionych ludzi owych lat w Warszawie, większa część, najpopularniejsza należała do tych poczciwców o jakich mówię.
Choćbyś ojca rodzonego zabił, byleś uściskał z uszanowaniem jednego z tych dostojnych mężów i nie zbuntował się przeciw jego wielkości — mogłeś być pewien bezkarności. Ale niech Bóg uchowa byś się miał targnąć na jaką uznaną zasługę! naówczas cały solidarny orszak tych bohaterów rzucał na cię kamieniem...
Tknąłeś świętość społeczną... winieneś był śmierci jak Sokrates... co się targnął na bałwany atheńskie. Spokój rzeczpospolitéj wymagał by cię w śmierć pojono cykutą. Za to kto ujął sobie owych wielkich