Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dom, na nich jednych kłaść się nie godzi... Jak tu, tak było wszędzie, a w wielu krajach było gorzéj daleko.
— Ale co to długo o tém gadać, odezwał się porywając z kanapy młodszy — co to gadać? proszę pana. My się w żadne polityki mięszać nie chcemy... to ich sprawa... Co nas to obchodzi który z nich panować tu będzie? Proszę pana, ja nawet nie wiem co lepiéj dla nas. Ja z Moskalem wiem co począć, ja jego kupuję ile razy chcę; on mnie wyłaje, wypchnie, zbezcześci, on zwierz, on gbur, ale pieniądz weźmie po cichu, i ja zrobię co mnie potrzeba... a z tymi patryotami polskimi, to co??
Jakób posmutniał widocznie, czoło mu się namarszczyło, postać wyszlachetniała gniewem wewnętrznym, ale gniewem uczciwym, obrażoném uczuciem zacném.
— Ponieważ to jest wasze przekonanie niezłomne, rzekł, ja nalegać nie będę, smucę się tylko że ludzie jak wy, więcéj wykształceni nad innych, tak fałszywéj trzymacie się polityki, ciągnąc zawsze za siłą a nie za sprawiedliwością.
— Sprawiedliwość!! a wa! szydersko ozwał się stary Dawid — a byłaż ona kiedy dla nas? a oddaliż nam ją ci... panowie kraju tego!