Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zostaliśmy sobą i nie znikliśmy z oblicza ziemi wsiąkłszy w gromady narodów.
Poszanowaniu, nawet niezrozumiałéj litery praw naszych zawdzięczamy wiele.
Ale dość, powracam do mojego nauczyciela... Pomnę jak dziś jego przybycie... Stałem u drzwi karczemki gdy uboga furka wieśniacza wyrzuciła u naszego proga coś co nawet na człowieka zrazu nie wyglądało. Była to istota połamana, pokrzywiona, drobna, chuda, żółta... jakiś potwór prawie straszny i śmieszny zarazem.
Na przegiętém ciele które od pochylenia nad księgami ciągłego już się tak skurczyło iż wyprostować się nie mogło; na piersi wklęsłéj, sterczała głowa wielka o wypukłém czole z ogromnemi wysadzonemu silnie na zewnątrz oczyma czarnemi. Oczu tych wyraz dziś mnie jeszcze przeraża, gdy go sobie przypomnę. Zdawały mi się patrzeć a nie widzieć nic, póki nie spoczęły na księdze; świat się w nich nie odbijał i one go nie pojmowały.
Skóra zżółkła, pofałdowana dziwacznie oblekła potworną twarz, osłupiałą, jakby obłąkaną, bo myśl co ją ożywiać była powinna, cała gdzieś wewnątrz uciekła.
Kulawy na jedną nogę (miał ją podkurczoną