Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— My, to nie wiem, rzekł Francuz uzbrajając się znowu w lornetkę, ale z podobnemi nam typami w téjże formie odlanemi, mniéj więcéj szczęśliwie, spotkasz się pani nieraz jeszcze... Co do mnie, przekonany jestem, iż panią znałem dawno i że ją jeszcze nieraz zobaczę, choć może w mniéj doskonałém od dzisiejszego odbiciu...
Myśl ta, trochę dziwaczna, nie bardzo była miłą Włoszce; spojrzała na Francuza z wyrzutem prawie, że ją wziął za coś tak pospolitego.
— Co do mnie, rzekła, ja poraz pierwszy spotykam pana w życiu i przyznam mu się, że...
— Nieradabyś pani widzieć mnie więcéj? podchwycił.
— O! nie! odpowiedziała kobieta — zasmuca mnie ta wiara w typy nie w ludzi... bo któż z nas do drugiego zupełnie podobny?
— We wszystkich ludziach, rzekł Duńczyk-Francuz — jest w ogóle jeden człowiek — wierz mi pani. Jeźli mi wolno dodać jeszcze słów kilka, powiem, że gubi nas ta wiara w różność człowieka; szukamy coraz innego do pary i do miary, a trafiamy zawsze na starego znajomego... który, między nami mówiąc — nie wiele wart.
— A może pan masz trochę słuszności, z we-