Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mu sama swą szklankę napełniwszy ją — on usta w niéj umoczył, pomięszany dziękując więcéj przez grzeczność niż z wielkiéj ochoty.
— Ale chodź pan tu, siadaj z nami, odezwała się z natarczywością kobiecą, posługując się najzrozumialszym wszędzie francuzkim językiem — posil się pan... odpocznij... przejdzie osłabienie... Czasem się podobne wypadki powtarzają, więc bezpieczniéj ażebyś tu był między nami i żebyśmy cię pilnować mogli... Ale, jeźli wolno zapytać, z kądże to i dokąd?
— Ja... ja... jąkał się młody człowiek, zmierzałem do Genui.
— A z daleka? dodała z niedarowaną ciekawością kobieta...
— Dość z daleka... dość... z Francyi... szedłem pieszo... upały...
Umilkli trochę, nie wytrzymała jednak nieznajoma, była tak uprzedzająco grzeczna że jéj to dawało prawo badania.
— Ale pan nie jesteś Francuzem?
— Nie, pani...
— Poznałam zaraz po akcencie że pan jesteś cudzoziemcem... przerwała mu szczebiocąc.
Mężczyzni od drugich stolików, choć nieśmiało,