Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nasi ujrzeli przed sobą piękne ogrody pomarańczowe ubierające Nervi, stolicę wody pędzonéj z kwiatów dla wszystkich spazmatycznych istot całéj Europy. Rozmowa dotąd błąkała się po najróżniejszych zakątach.
— Obiecałeś mi dalszy ciąg swéj historyi, rzekł Iwaś wreszcie — i jakkolwiek wyprzedziłeś chronologiczny jéj porządek wczorajszym epizodem, choć dziś bym rad posłyszeć dopełnienie. Winieneś mi zasztukowanie téj próżni, któréj sam nie potrafię odgadnąć.
— Z wielką chęcią, dopełnię reszty mojéj spowiedzi, odpowiedział Jakób, nie mam tajemnic, a największą już wczoraj zmusiliście mnie wyjawić. Zdaje mi się żeśmy się rozstali na szkole, w któréj ostatniéj ławie, nękany przez towarzyszów, prześladowany parja, poczynałem uczyć się więcéj życia niż grammatyki.
— Tak jest...
— Historya tych lat jest raczéj, mówił Jakób, dziejami umysłu mojego i serca niż czem innem. Wypadków braknie lub są wagi podrzędnéj, bez wpływu istotnego na życie. Szkoła nie mogła mnie nauczyć wiele, ale otwierała do nauki wrota, ukazując przez nie niezmierzone jéj obszary. Jako żyd