Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sze... innaby była krzyknęła ze strachu i zemdlała sama jeszcze — z gracyą... Co się tyczy dowcipu, na co w kobiecie dowcip? żeby gryzła! dość ma zębów i bez tego... Ale czekajcie no, rzekł do Jakóba — czekajcie, przyjmiecie mnie do towarzystwa gdybym chciał pójść z wami? hę? szczerze?
Młodzi ludzie spójrzeli po sobie w milczeniu, cygan się uśmiechnął.
— Nie! nie! rzekł, nie trzeba! Stamlo Gako za stary i za nudny! a przy tem gorąco! pył... nie! nie! pojadę dyliżansem... bywajcie zdrowi...
I odszedł.
— To lepiéj! rzekł Jakób — ciężkiego byśmy byli dostali towarzysza...
Słońce się zniżało po nad morze gdy dwaj nasi podróżni opuścili Federa i drogą ku Rutta powoli pociągnęli z miasta, przebywając villami ubrane wzgórza, ogrody i niecierpliwie wyglądając widoku morza które się było na chwilę przed niemi schowało. Wkrótce też pokazało się ono wygładzone, lekko kołysząc jak szyba z opalu, cieniowana coraz odmiennych barw tysiącem.
Cudnie pięknemi są te okolice Genui, choć nieco puste, — ze swemi cyprysami, pomarańczami, winnicami i spinającą się tem wybrzeżem skalistem