Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

być potrzebnym, rachuję więc na was... Niech to sercu jego będzie pobudką.
— Ale na cóż ja się komu przydać mogę! zawołał Iwaś ruszając ramionami.
O! nie badajże mnie pan, proszę, to moja rzecz... do widzenia.
Podała mu rękę przez tłumok.
— Do widzenia.
Zszedłszy na placyk przed dwoma hotelami i wracając do Federa, otarli się prawie o cygana, który, jak zwykle, paląc cygaro poziewał i przypatrywał się bardzo uważnie osłom ogromne beczki dźwigającym do portu.
— No! cóż się tam z wami dzieje? zapytał.
— Dziś jeszcze pieszo ruszamy do Pizy...
— Wychodzicie? pieszo?
— Tak jest.
— Zabawne dziwactwo, kiedy jechać byście mogli wygodnie. Ale dobrze to mieć choćby dziwactwa, ja już do nich nie czuję się zdolnym... Gdyby jeszcze ta ładna Włoszka dała się namówić, a poszła ze mną na piechotę... no, to możebym się namyślił... ale... nie pójdzie! Moskal trzyma ją w niewoli.
— Żal mi jéj, odezwał się z boku Francuz