Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

karczmie siedzieli u gościńca, o ludziach przesuwających się jak widma, codzień nowych, codzień innych a zawsze prawie do siebie podobnych, nie zostało mi nic w duszy, prócz jakiejś obawy i prawie wstrętu... W miasteczku także silniejszy nas tłum otoczył, nasza społeczność żydowska zwiększyła się bardzo, bo w znacznéj części mieścina była nami przepełnioną.
Mieliśmy tu i synagogę pokaźniejszą, któréj widok wielkie na mnie zrobił wrażenie, gdyż dotąd bywałem tylko w ubogich, małych wiejskich domach modlitwy. Tu lepiéj mogłem się przypatrzeć ściśléj zachowywanym obrzędom religijnym, uroczystemu obchodowi sabbatu, tego dnia który nas żydów odrywa od świata, zbliża do Boga, a wspomnieniem przenosi do utraconéj ojczyzny...
Ileż się to naśmiano z tych naszych obrzędów, z ich drobnostkowych przepisów i ostrożności... a przecież ileśmy to winni dusznie tym regularnie powracającym dniom rozmyślania, modlitwy, zerwania z zatrudnieniami, pracą, troską a zbliżenia się duchem do Stwórcy...
Wszystkie te nasze obrzędy pieczenia chleba, którego cząstka ofiarna zostawuje się dla ubogiego, przygotowywania stołu, téj uczty rodzinnéj przepla-