Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znał Żeligę. Upłynęło tak dni kilka w głuchej jakiejś ciszy; kasztelan raz tylko był w zamku, gdzie z twarzy króla i otaczających go poznał, że byli stanowczo przeciwko niemu. Sprawa ta, mająca obudzić różne namiętności, nie na rękę przypadała dworowi, wszyscy pragnęli aby ją kasztelan kończył, aby się opłacił. Namawiano go na to, ale napróżno, czuł się niewinnym, tymczasem oczekiwane pozwy nie wychodziły, sprawa o której tyle mówiono nie rozpoczynała się, a z wieści ulicznych i przez lekarzy wiedziano, że Achinger coraz się miał gorzej. Zepsuta krew i zgryzota rozjątrzały rany. Ukazywała się gangrena, rosła gorączka.
Achinger leżał na Tłumackiem, miał przy sobie siostrę miłosierdzia, jednego z przyjaciół dawnych, ubogiego szlachcica, lekarza który dojeżdżał i Bajkowskiego, który z nim wciąż konferował. Ale przy gorączce narady już iść nie mogły.
Bajkowskiemu srodze żal było interesu, który śmierć szlachcica mogła w nic obrócić. Często dojeżdżał na Tłumackie, dowiadywał się i kuracją rannego sam się troskliwie opiekował.
Mimo starań widocznie się pogorszyło.
Jednego ranka Bajkowski swoim zwyczajem przybył odwiedzić klijenta. Siostra Felicja siedziała przy jego łóżku, chory spał ale ciężko i niespokojnie.
— No, a co słychać? — spytał po cichu mecenas.
— Źle; bardzo źle, w ręku gangrena się szerzy, wycinano, palono, wysypywano, nic nie pomaga... Jeżeli tak dalej opuchnienie pójdzie a dosięgnie piersi, nie ma ratunku.
— Cóż doktor mówi?
— Doktor nie ma nadziei.
— O! o! o! nie ma nadziei! — powtórzył Bajkowski — więc i mnie tu nic tak dalece robić nie ma.
— Ależ zatrzymajcież się, chory od rana — rzekła siostra Felicja — koniecznie się z wami widzieć domaga, przebudzi się pewnie zaraz, bo sen ma przerywany.