Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dując niestosownem aby się sam prezentował, kiedy rzecz szczęśliwie dokonaną została.
Można sobie wystawić zdumienie kasztelana, ale zarazem frasunek. W mieście bardzo różne były opinje o tem, jedni cudowności pełnem widzieli to spotkanie, drudzy utrzymywali, że szlachcic rębacz nasłany był umyślnie na Achingera przez magnata, aby niewygodnego nieprzyjaciela uprzątnął.
Rzecz się więc jeszcze pogorszyła oburzeniem przeciw kasztelanowi, a pozory były wielkie, bo i pan Dydak stał w pałacu i zdawał się jakby wezwany był na to, by wroga zgładził. Na ucisk magnata wołano o pomstę do Boga, rozjątrzenie było ogromne. Przyszedł Opoczyński nad wieczór bardzo smutny.
— Nie taję panu — odezwał się do kasztelana — że nam fatalnie idzie, gorzej być nie mogło, pani Achingerowa uciekła, dokąd? chroni się naprzód do pana... za nią licho przynosi zawadjakę szlachcica, który męża obcina tak, że mu ledwo życie zostało... Pozory są takie, że trzeba dobrze znać was i sprawę, aby nie posądzać o złe. W opinji publicznej, która na sędziów już działa mimo ich woli, jesteś pan potępiony.
Żeliga westchnął.
— Mój Opoczyński — rzekł — Bóg widzi; zsyła na mnie Opatrzność krzyże ciężkie, próby wielkie, mogęż ja co przeciwko temu? Tylko się z pokorą poddać woli Bożej. Ludzie się kiedyś przekonają o prawdzie... a ja gdy się to skończy, zamknę się w pustelni mojej, i dożyję wieku jaki mi Bóg przeznaczył spokojnie, bo bez zgryzoty.
Opoczyński patrząc na Żeligę, na pogodne jego czoło, niewzruszone oblicze, w którem się malowała cała potęga niezłomna ducha, nie mógł się wstrzymać od uwielbienia. Niestety! czuł on, iż uczuć swych w drugich przelać nie potrafi. Z każdym dniem odsuwano się widocznie od człowieka, na którym zdawało się ciążyć jakieś przekleństwo Boże, wszyscy aż do rodziny okazywali wstręt, obojętność, nieufność. Stolnik tylko pozostał wiernym i Opoczyński, który bliżej