Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jakoż po chwili w istocie Achinger oczy otworzył, jęknął strasznie i zwrócił głowę obwiązaną ku Bajkowskiemu.
— Kto to jest? Holofernes? — zapytał.
Bajkowski przywitał go.
— Jak się macie?
— Głowę mi ucięto! — rzekł Achinger niewyraźnie — okropnie cierpię.
— Nieprzytomny! — zawołał Bajkowski do siostry Felicji.
— To mu chwilami przechodzi — odpowiedziała — pocznijcie doń mówić, to go oprzytomni.
Mecenas tedy z cicha zaczął o sprawie, Achinger słuchał odwracając się od niego, ustami poruszał, poprosił wody... podano mu napój przygotowany. W oczach widać było, że obłęd uchodził i odzyskiwał przytomność.
— At, co ty mi tam bredzisz o sprawie — odezwał się ponuro i jękliwie — daj mi pokój, przyszlij księdza, trzeba się z Bogiem porachować.
Bajkowski zamilkł.
— Moglibyście przecie zdać interes na rodzinę, gdyby nawet w najgorszym razie...
— Idź precz kusicielu, idź precz.
Mecenas się zerwał.
— Znowu gorączka, przyjadę gdy będzie przytomnym.
— E! nie fatyguj się — dodał Achinger — nie ma po co... zrobi się inaczej.
Ale mecenas już nie słyszał tych wyrazów, wyniósł się z przykrem wrażeniem.
Zaledwie wyszedł. Achinger ku siostrze Felicji.
— Poszlijcie po księdza — rzekł — czuję wewnątrz za życia płomienie piekielne, pali mnie... strasznie pali...
Ponieważ niedaleko było do Kapucynów, siostra Felicja, której spowiednikiem był słynny naówczas z pobożności ojciec Serafin, posłała natychmiast po niego.