Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wanie tylko sprowadzić mnie tu mogło, poczciwy mój opiekun podjął się nim kierować i — widzisz pan mnie tutaj!
To mówiąc westchnęła cicho.
— Tak! tutaj! — dodała — ale serce moje zawsze tam! i w piérwszéj chwili wolnéj powrócę do zielonych lip Starego, do ciszy naszéj wioski, by resztę życia tam spędzić. O! tak mi już pilno do końca!
Juljusz spójrzał na nią: była w całym blasku młodzieńczéj jeszcze piękności, piękności którą opromieniał spokój cnoty i cisza serca przejętego cierpieniem co już było do niego przyrosło; łzawe jéj oczy nie straciły nic blasku, kibić giętkości, włos połysku, usta różowéj swéj barwy; wydała mu się tylko trochę bledszą, bielszą trochę, jakby ją czas powoli z róży na lilją przekształcał. W oczach jego była idealniejszą jeszcze, zaświeciła mu promienistszą. Spójrzał i zadrżał, spuścił wzrok, zamilkł i obłok łez mignął mu przed zasłoniętą źrenicą.
— A pan? — spytała wdowa.
— Ja? czyż warto pytać o mnie? — cicho poszepnął Juljusz — ja żyję, męczę się,