Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chodź pan do nas! chodź bo proszę! powtarzało dziécię czepiając się sukni młodego człowieka, ja ciebie nie puszczę, musisz pójść...
Juljusz wahał się jeszcze.
— A więc chodźmy, — odezwał się nareście wieśniak — ten raz, wszak nas pan odwiedzić możesz — dodał biorąc go za rękę — pokażemy ci nowe mieszkanie nasze i pogadamy chwilę, swobodniéj niż na ulicy.
Zwrócili się razem wszyscy, a Staś poleciał przodem do matki, żeby jéj gościa oznajmić. Weszli do pięknego domu, którego całe jedno piętro zajmowała wdowa z synem i nauczycielem. Na progu przyjęła dziécię swe i z zadziwieniem postrzegła towarzyszącego mu Juljusza, któremu z okrzykiem szczeréj wesołéj radości podała rękę.
— A towarzyszu złéj chwili i pilny stróżu pieczary. — zawołała żywo — coż ty tu porabiasz? niceśmy oddawna o tobie nie wiedzieli, znikłeś bez pożegnania i podziękowań naszych. Bawisz więc w mieście jak my?
— Ja, od wyjazdu ze Starego, ciągle jestem we Lwowie, — odpowiedział nieco po-