Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ty jęknąć nie śmieli, by na nią śmierci nie sprowadzić. Wywlekli się potém jak upiory na światło dzienne, i z nich wieś odżyła znowu. Ale nie mówmy o tych klęskach starych — dla was są one ciekawą powieścią, dla mnie historją rodzinną, żywą dziś jeszcze. Tu się walają niepogrzebione kości męczenników dziadów moich, a każdy ich szczątek dla mnie relikwją!!br> Oddalony świst potrzykroć powtórzony zdaleka, przerwał w téj chwili mowę starcowi; schwycił się nagle na nogi, nastawił ucho, począł przysłuchiwać się pilniéj coraz i jakiś wyraz przestrachu pokrył mu twarz zbladłą; i szybko przeraźliwém świśnieniem odpowiedział na znak dany.
Juljusz niemniéj zdziwiony i zlękły nawet, zbliżającym się coraz głosem, a więcéj jeszcze postawą strach jakiś malującą starca, obejrzał się jakby szukając broni, i poskoczył do Hrycia. Świst powtórzył się raz jeszcze u wnijścia, a stary nań odpowiedział.
— Skryj się, — popychając go rzekł Hryć szybko, — nie powinien cię tu nikt widziéć, jesteś w kryjówce wsi naszéj, któréj wydawać