Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Raz, dawno temu, o! dawno!... zbiła się tu gnana trwogą gromadka ludu ze Starego, uciekająca przed Tatarem, bo po nad lasy trzy wielkie łuny gorzały... Uszli wszyscy krom jednego chłopięcia, które obłąkało się w drodze, może za kwiatkiem, może za jasnym motylem, może przysłuchując śpiéwom ptaszka nieobawiającego się strzał tatarskich... Dziecko pobiegło potém w ślad za matką, przyszli i pohańce za niém, a nie mogąc dostać żywcem naszych, bo się zaparli tu, dymem wydusili nieszczęśliwych. Woleli zginąć niż pójść w jassyr tatarski i spłonęli w boleściach.
Hryć westchnął, a Juljusz powiódł wzrokiem po okopconych ścianach, niemych dziś świadkach tylu jęków i mąk straszliwych. Zdawało mu się że dojrzał na miękkiéj glinie ślady rąk i palców, które się za nią rozpaczliwie chwytały, że w ciemnościach blade mignęły twarze pogorzelców.
— Szczęściem, — kończył starzec, — garść jakaś wybranych, głębiéj się schroniła, i tam przeżyli zatajeni dni kilka obok trupów, rannych i konających, którzy dla zatajenia resz-