Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

downą władzą zastosowania się do każdego, do myśli jego, do tonu serca, do uczucia, do natury rzekłbyś... Był to kameleon, co tysiączne barwy przybiérał, a nie miał sam żadnéj. Z tęsknym była tęskną do łez, z wesołym śmiała się cała, szalała z szalonym, cierpiała z bolejącym. Więcéj współczucia miéć niepodobna... a żadne jéj słowo, uśmiéch i łza nie była udaną; nic w niéj nie było fałszem. Taką Bóg ją stworzył, biédną, wahającą się, niestałą, powiewną trzciną, którą lada wietrzyk pochylał. Chciałbym ją przekląć, i nie mogę! Więcéj tam było nieszczęścia niż winy. Stworzona na ludzką i swoją męczarnię, potokami łez oblewała każde przewinienie, i jutro szalony pęd ją znowu na przepaści unosił. Ten rok, którym przy niéj przepędził, był dla mnie wiekiem piekieł! Nieustannie spadałem z wyżyny na dno, z nadziei w wątpienia, uciekałem i powracałem, bo żal mnie chwytał, a ona u nóg o przebaczenie prosiła. Tyś widział ją, powiedz mi, możeż-li być szaleńsza i szaleniéj przywiązująca istota!
Nie była piękną tak, żeby powiedziéć mo-