Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmierci Anny, a w jéj rysach jam zawsze moją piérwszą miłość przypominał, wróciłem ku niéj. Przyjęła mnie zimno, na piérwsze słówko o miłości, uśmiéchnęła się szydersko. — Nie chcę umierać jak Anusia, — powiedziała mi, — chcę żyć... boję się pana! — Odszedłem gniewny, chciałem jéj dowieść, że nie kocham, że nie kochałem nigdy, rzuciłem się w świat i przywiązałem.
Hryć westchnął z politowaniem.
— Wiem, — rzekł, — to było ze wszystkiego najgorsze...
— Najgorsze, nie wiém, bo nad piérwszy mój zawód, którym ukarany zostałem, już nic straszniejszego być nie może. Trafiłem na kobiétę, która nie miała serca, która kochać mogła trzech razem i tęsknić za czwartym. W téj kobiécie widziałem poczwarną istotę, jakie się trafiają na ziemi, a których pojąć niepodobna. Czy winna była? nie wiém; ale tak słabéj, tak nieszczęśliwie płochéj, nie widziałem. Było to wdzięczne stworzenie, uśmiéchnięte, wesołe, chwilami melancholijne, tęskne, rzewne, pragnące czegoś zawsze, zawsze niezaspokojone. Ujęła mnie cudo-