Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale ta tak była różną od piérwszéj! Z tą dla mnie nie było chwili spokoju, dręczyłem się nią jak występkiem, obawiałem jak szczęścia które co chwila stracić mogłem; czułem w niéj zniszczenie nim przyszło, i rozbiła się o piérwszą plotkę o piérwszy swar domowy.
Zamknięto mi jéj drzwi, zabroniono wstępu, alem się wówczas śmiał tylko — — tysiące wynajdowałem sposobów zbliżenia się do niéj, i spotkałem z nią. Ale jakże się zmieniła! jak ostygła! jak zimną dłonią popchnęła od siebie! Wszystko jak sen minęło...
Wróciła Anna, i jam chciał niegodzien jéj, do niéj powrócić, ale dumna dziewica, jedném spójrzeniem powiedziała mi że mnie nie zna. W tym wzroku był ból, litość, wzgarda i wieczny rozbrat. Anim mógł żebrać przebaczenia, bom się go w obec niéj nie uczuł godnym.
Odtąd żyłem męczennikiem, a kto zna serca męczarnie, młodego uczucia tortury, miłość bez nadziei, miłość ukaraną obojętnością, ten pojmie com znosił. Błądziłem jak cień chodząc, schorzały, zbladły, lub całe dnie na jedném miejscu siedząc kamieniem, zatopiony we wspomnieniach. Widywałem ją, ale mnie