Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale smutno mi było i tęskno na sercu i patrzałem jeszcze w ciemności sine.
Xiężyc czerwony, ogromny wszedł powoli z wyziewów po nad drugi kraniec widnokręgu i z ukosa rzucił promieniami długiemi na pobojowisko.
W szarych mrokach nic jeszcze rozeznać nie było można, domyślałem się tylko jakiegoś ruchu, ciekawie czekając aż xiężyc podejdzie wyżej i scenę tę oświeci...
Wybił się wreście na niebiosa czyste i rozwidniało jak we dnie, tylko światło było inne, zimniejsze, martwe, zielone.
Ludzie z obozu rozpierzchli się i pracowali...
Jak cienie biegali po polach, jedni zakładając podwaliny gmachów nowych, drudzy karczując spalone lasy, inni orząc i zasiewając ugory. Praca ta odbywała się w milczeniu przez sen, jakby bezwiednie;