Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i szedł powoli szumiąc, choć wiatru nie było... Starcy poprzykładali ręce do oczów i patrzali, a nic widzieć nie mogli... i powstawali na drzących nogach stając, aby lepiej zobaczyć, co krył w sobie ten pył idący drogą, ale tajemnica taiła się w obsłonach gęstych, których oczy przebić nie mogły... I popatrzali pytając na siebie.
— Bydło idzie, wojsko czy ludzie?
W tem zerwał się wicher i zaszumiał głosem wielkim.
— Przyszłość idzie.
I nastała cisza uroczysta.
Starcy przelękli się głosu, który ich uszy do milczenia nawykłe przeraził, zadrzeli... usta ich pokleiły się znowu i pozrastały.
W tem mgła przesunęła się pomiędzy oczyma mojemi a ziemią, i nic nie widziałem przez chwilę tylko niebieskawy