Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łych... Jest to po części studenterya. Nie mamy tego w charakterze ani we krwi, mamy to w młodości, z której wyjść nie umieliśmy, choć pod innymi względami zgrzybiali.
Między innemi lekarstwami na tę słabość dałbym tę prawdę, że cudzoziemcy daleko więcej szanują oględnego i bacznie rachującego się człowieka niż butnego fanfarona, którego z łatwością oszukać mogą, ale się prawie nad nim litują. Kłaniają mu się bardzo nizko, ale się z niego potem niepoczciwie śmieją. U nas to rzucanie grosza obudza może uszanowanie, tu prawie rodzi pogardę, wiedzą bowiem dobrze, na czem się kończą te szumne popisy, na długach niepłaconych, niedostatku, wstydzie i upokorzeniu.