Strona:Józef Birkenmajer - Opowiadania starej Margośki.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale na wędrowcu te słowa jeszcze większe uczyniły wrażenie. Ukląkł na środku drogi i począł się modlić i bić w piersi, a łzy ciurkiem spływały mu po policzkach. Aż go poznał jeden z postępujących za trumną:
— O la Boga, dyć to wy, Józek Kosycarz! Ale jakeście to się postarzeli! No, ale i prawda, to już kupa lat, odkądeście do Hameryki wyjechali.
A Kosycarz smutnie westchnął:
— Juści, wyjechałem, by się grosza choć krzynę dorobić. Bogać tam grosz nalazłem! Febryja mię zjadła, a w więzieniu mnie tam trzymali, żem farmera-oszusta zabił. Na dziada wyszedłem za tyle lat harówki, i gdzie mnie było do Margośki, gospodarskiej córki... A ona już na mogiłki jedzie... O Jezusie!
Złapał się za głowę i lamentować począł, a potem powlókł się z całym pochodem żałobnym na cmentarz, gdzie i ja poszedłem ze służącą. Ksiądz odśpiewał pieśń ponurą; grabarz Mania ziemię na trumnę sypać począł z łoskotem...
W miesiąc później na grobie Margośki wyrosły kwiaty, zazieleniła się murawa, słowik