Strona:Iliada2.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poddał się Jowisz losów nieodzownéy sile:        465
Lecz ostatnie czcząc syna kochanego chwile,
Który miał zdala zginać od krain oyczystych,
Hoyną rosę na ziemię w kroplach spuścił krwistych.
Gdy dway rycerze blisko byli na równinie,
Wraz Trazymel, towarzysz Sarpedona, ginie:
Z trafnéy ręki Patrokla utkwił pocisk w brzuchu,
On z wozu wspaniałego stoczył się bez duchu.
Znowu mężny Sarpedon, silny grot wymierzył,
Chybił Patrokla, konia Pedaza uderzył:
Zarżał smutnie, bo wgłębi piersi grot utonął,
Wspiął się, nachylił, upadł, i życie wyzionął.
Traf ten dwa drugie konie przeraził niemało,
Skoczyły, leyc się zwikłał, iarzmo zatrzeszczało;
Koń ich miesza, który się na ziemi wywrócił:
Przecięż nieład ten, baczny Automedon skrócił,
Odciął mieczem postronki, zaraz Xant i Bali
Na swém stanęli mieyscu i leyca słuchali.
Z nowym oba zapałem wznieśli ręce silne,
Lecz w dłoni Sarpedona żelazo omylne,
I tylko lecąc pocisk nad ramieniem świsnął.
Patrokl zaś grotu z ręki daremnie nie cisnął,
Utrafia tam rycerza dzida zapalczywa,
Gdzie się we wnętrzu serce, iak w twierdzy, ukrywa.
Jak na górach od nowo zaostrzonéy stali,
Wieczny dąb, lub topola, lub iodła się wali;