Strona:Iliada2.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tak przed wozem upada wódz, zębami zgrzyta,        491
I własną krwią zbroczony piasek ręką chwyta.
Jak buhay, który licznym stadom przewodniczy,
W paszczęce ogromnego lwa okropnie ryczy;
Tak też Sarpedon ięczał pod Patrokla ciosem,
Wzywając przyiaciela konaiącym głosem.[1]
„Kochany Glauku, sławny przez liczne zwycięztwa,
Dziś trzeba ci śmiałości, odwagi i męztwa:
Dziś zbierz wszystkie twe siły, Lików zwołay wodze,
Aby, nie daiąc podłey uwodzić się trwodze,
Wszyscy przy moich zwłokach odważnie walczyli:
I sam bądź im pomocą w téy ostatniéy chwili.
Niestartaby okryła plama imię twoie,
Gdyby Grek odarł z twego przyiaciela zbroie,
Który, przy flocie, śmiało stawił się ich szykom.
Walcz więc mężnie,i mężnym dzielnie dowodź Likom.„
To mówiącemu czarny cień zamyka oczy.
Wtém go zwycięzca nogą na piersiach przytłoczy:
Wyciąga dzidę, za nią wnętrze się wywlekło,
Z rycerza wyszła dusza, i życie uciekło.
Mirmidony spienione zatrzymały konie,
Gdy wóz rzuciwszy, biegły ku Troianskiey stronie.
Serce w Glauku te ięki żałosne rozdarły,
I że go próżno wzywa przyiaciel umarły.
Wzdycha ciężko, bo w ramie od Teukra zadana,
Gdy walczył na okopie, dolega mu rana.

  1. Sarpedon umiera bardzo ślachetnie: i w ostatnim momencie więcéy ieſt chwałą przyiaciela, niż własnym losem zaięty.