Strona:Iliada2.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Widząc téy bitwy skutek, niebios pan wzruszony,        439
Tak się do swéy odzywa i siostry i żony:
„Zbliża się smutna chwila, przeznaczona losem,
W któréy ma ledz Sarpedon pod Patrokla ciosem.
Dwoiste we mnie myśli wzbudza iego dola:
Czyli go unieść z tego fatalnego pola,
I posadzić w zamożnéy Licyyskiéy krainie;
Czy przystać, że od tego bohatyra zginie.
Gniewna Juno: „Saturna potomku surowy!
Mogąż mieć dzikie myśli wstęp do twoiéy głowy?
Od śmierci śmiertelnego chcesz zbawić człowieka,
Którego wszędzie Parka nieuchybna czeka?
Czyń: lecz badź pewny bogów powszechnéy niechęci,
A co ci powiem, dobrze zachoway w pamięci.
Jeśli Sarpedon żywy powróci do domu;
Któryż z bogów nie zechce z krwawego pogromu
Ocalić swego syna? Mnóstwo ich pod Troią,
I każdy z nieśmiertelnych będzie za krwią swoią.
Lecz, by twóy żal ukoić, kiedy ci tak luby,
Pozwól, niech od Patrokla nie uniknie zguby:
Ale, gdy pod zwycięzkim orężem iuż skona,
Niech go słodki Sen weźmie i Śmierć na ramiona,
I zaniosą do kraiów Licyi obszernych.
Tam otoczon od braci i przyiaciół wiernych,
Ich łzami uczczon będzie: ci mu pogrzeb sprawią,
I grobowiec, na wieczną pamiątkę, wystawią.„