Przejdź do zawartości

Strona:Iliada.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jeſtem Scytą[1] i harmoniia wierszy Homera, ta harmoniia porywaiąca Greków, często się przed zbyt grubemi zmysłami moiemi ukrywa. Ale nie ieſlem panem podziwienia mego, gdy go widzę, że tak powiem, wznoszącego się i lataiącego nad światem, rzucaiącego wszędzie wzrok zapalony, zbieraiącego ognie i farby, któremi rzeczy w jego oczach iaśnieią; znayduiącego się na radzie bogów, zgłębiaiącego ſkrytości serca ludzkiego; i natychmiaſt swoiemi ubogaconego wynalazkami, upoionego pięknościami natury, i nie mogącego znieść zapału, który go pożera, rozlewaiącego to wszyſtko obficie na swoie obrazy i wyrażenia, wyſtawuiącego w zapasach niebo z ziemią, i namiętności z namiętnościami; rażącego nas temi błyſkawicami światła, które są tylko gieniiuszu udziałem, porywaiącego żywością uczucia, która prawdziwą czyni wysokość, i zawsze zoſtawuiącego w umyśle naszym wyraz głęboki, który go rozciągać i powiększać się zdaie. Bo to ieſt właściwą i rozróżniającą go od drugich cechą, że wszyſtko ożywia, że temi poruszeniami nas unosi, któremi sam ieſt przeięty, że wszyſtko głównieyszéy namiętności poddaie, że ią ściga w jéy zapędach,

  1. Przypomnieć tu sobie trzeba, iż Autor w tém dziele nie sam mówi, ale wystawia Anacharsysa Scytę mówiącego.