Przejdź do zawartości

Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wogóle jestem dziś w niehumorze-drażni mnie i nieobecność Stacha, i Hofmann, i Starzecki i ta cała choroba, — wreszcie nie wiem, co jeszcze. Nie potrafiłem się nawet pohamować wobec Starzeckiego. Choćby dlatego, że darmo chodzi do mnie codziennie, powinienem czuć wdzięczność dla niego i okazywać uprzejmość. Ale dziś, doprawdy, nie byłem zdolen. Ten nowy krwotok przeraził mię więcej, niźli chcę okazać. Słusznie czy niesłusznie, część winy zwaliłem na Starzeckiego za tę powolną kuracyę i w kilku słowach dałem mu to do zrozumienia. Teraz żałuję tego bardzo, bo to dobry człowiek; a że nie orzeł, toć i nie jego wina, że go takim mama-natura stworzyła.
Jutro muszę mu podwójną grzeczność okazać. Mam nadzieję, że Stach, który wyszedł razem ze Starzeckim, załagodzi jakoś moje niestosowne znalezienie się. On mi oczami dawał znaki, żeby się powstrzymać w goryczy, i z pewnością dlatego tylko wyszedł z nim razem. On zna moje szusy, to i wytłómaczyć potrafi.