Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żałem i patrzyłem na nich... A oni czekali, bezlitośnie czekali... Nikt nic me mówił... a może i mówili, alem nie słyszał. Wiedziałem, że konam, ale to mię nic nie obchodziło.
Tylko ta gromnica, ten jej blask straszny, obijający się o ściany — utkwiły mi w pamięci. A potem kamionki gorące kładli mi pod stopy, rozpinali koszulę na piersiach, ale nic nie czułem, tylko widziałem. Nie płakali wcale...
Tak zeszło do rana. Poprosiłem o wino — to były moje pierwsze wyrazy.Amelce ręce drżały, bo wylała całą filiżankę wina, grzejąc je nad lampą. Światło zgasło i zrobiło się niebiesko w pokoju.
Dalej nie wiem, co było. Oszołomiony winem, zasnąłem widać.
Teraz mi lepiej o wiele... Wiem co to znaczy.
To tak zawsze przed śmiercią. Wszystko jedno...
Ciężko mi tylko...