Strona:Ignacy Baliński - Do starego pokolenia.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
7

Poczynać mają, by ciężko nie zbłądzić.
W obce kłamstw tylu, błudy potwarzy,
Które im co dnia mistrze kładą w głowy,
W obec przymusu obcej, wrogiej mowy,
Sprzeczności między myślami a słowy,
Że muszą ciągle stać na słów swych straży,
I że komedyą straszną pokryjomu
Odgrywać muszą każdą dzienną chwilką.
Bo dla nich jednych w świecie — czarne w domu
Jest białem w szkole: ach! i dla nich tylko.
Dla nich zdarzeniem dziwnem, niepojętem.
Rano przeklętem jest, co w wieczór świętem!

I wy nam jeszcze stawiacie pytanie
Skąd u młodzieży to rozczarowanie?
To zniechęcenie i ten brak zapału
Do wielkich czynów, idei wspaniałych?
Kiedy nas gwałtem, jeszcze dzieci małych.
Los zmusza ręką dotykać się kału,
Pacholęcemi spostrzegać oczyma,
Że już słuszności na tym świecie niema;
Gdy ci, co mają dawać jej przykłady,
Sami najświętsze niweczą zasady;
Gdyśmy od dziecka przykuci do pługa
Nieocenionej sprawiedliwie pracy.
Próżnych, daremnych trudów, gdzie zasługa
Ani uznania niema, ani płacy!
I kiedy wiemy, że za szkolną bramą
Na życia scenie dzieje się to samo!


∗                              ∗

To samo? gdzież tam! stokroć gorzej jeszcze.
Gdy się rozszczepią wreszcie szkoły kleszcze
I na bój z życiem opuścim jej progi.
Jakież otwarte są przed nami drogi?
W szkole przynajmniej obowiązek, który
Na barki nasze dziecinne włożono,
Mogliśmy spełniać — żuć te nauk wióry,
Uczyć się gdy nam: „uczcie się! mówiono!
Lecz później, później gdy na scenę życia,
Wystąpi młodzian z szkolnego ukrycia,
Gdy społeczeństwa zwrócą się nań oczy,
Gdy w nim do czynów rwie się duch ochoczy,
Gdy niecierpliwie liczy każdą chwilę,
Aby o własnej wreszcie stanąć sile,
By sobie inne zdobyć stanowisko,