Przejdź do zawartości

Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 02.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A w tej chwili tamci drą się z zapału tak samo jak ci tutaj; mniemając w dobrej wierze, że idą bronić swej napadniętej ojczyzny, chcąc umrzeć za swe rodziny i domowe ogniska, którym nikt nie groził.
— Kto taki, Czernowie? — zapytał Argensola.
Rosjanin popatrzył na niego bystro, jak gdyby dziwił się temu pytaniu:
— Oni — rzekł lakonicznie.
Tamci dwaj zrozumieli.
„Oni“. Nie mogło chodzić o kogo innego.
— Mieszkałem dziesięć lat w Niemczech — ciągnął dalej Czernow, nadając większe znaczenie swym słowom, skoro spostrzegł, że go słuchają. — Byłem korespondentem jednego dziennika w Berlinie, znam tych ludzi. Przechodząc bulwarami, zapchanymi ludźmi widziałem w wyobraźni to, co się tam dzieje teraz o tej porze. Tak samo wrzeszczą i machają chorągiewkami Na zewnątrz są podobni jedni do drugich, ale jaka różnica w głębi! Wczoraj na bulwarze tłum ścigał kilku krzykaczy, którzy wołali: „Na Berlin!“ To krzyk złej pamięci i jeszcze gorszego smaku, Francja nie chce zdobywać; jej jedynem pragnieniem jest być szanowaną, żyć w spokoju bez upokorzeń i zatargów... Dziś wieczorem dwóch zmobilizowanych mówiło na odjezdnem: „Gdy wejdziemy do Niemiec, narzucimy im Republikę“.
Republika nie jest rzeczą doskonałą, moi przyjaciele, ale przedstawia coś lepszego niż życie pod rządami monarchy nieodpowiedzialnego z łaski Bożej. W każdym razie daje spokój i brak osobistych ambicji,