Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za radą Argensoli odważył się zażądać zwrotu swojej własności. Zarząd tych gruntów zamierzał powierzyć Celadonji dawnemu dozorcy stad, który teraz był osobistością ważną w swoim kraju i którego nazywał ironicznie: „mój stryj“.
Desnoyers przyjął bunt syna chłodno.
— To mi się wydaje słusznem. Jesteś już pełnoletnim.
I przekazawszy mu legat, zwiększył jeszcze dozór nad wydatkami domowemi tak, że donja Luiza nie mogła zaoszczędzić na swoją rękę najmniejszej sumki. A w dodatku jął spoglądać na syna swego, jak na przeciwnika, którego musi pokonać, odnosił się do niego, ilekroć pojawił się na Auenue Vicior Hugo z lodowatą grzecznością niby do zupełnie obcego przybysza.
Przejściowy dostatek zapanował w pracowni. Juljan powiększył wydatki, uważając się za bogacza. Ale listy „stryja“ z Ameryki rozwiały te złudzenia. Z początku przesyłki pieniędzy przewyższały miesięczny zasiłek, jakiego mu udzielał ojciec. Potem zaczęły się zmniejszać w sposób zastraszający. Rzec było można, że wszystkie klęski zwaliły się na jego grunta. Według Celadonja pastwiska jałowiały, raz z braku deszczów to znów z ich nadmiaru; bydło padało setkami. Juljan potrzebował większych wpływów, a chytry metys przesyłał mu, co mógł, ale zawsze w charakterze pożyczki, zachowując gotówkę rzekomo na uregulowanie rachunków. Pomimo takiej pomocy młody Desnoyers był zawsze w potrzebie. Grywał teraz w eleganckim Klubie w nadziei, że tą drogą powetuje różne